Dobrej nocy-kolorowych snów:) Upał -Coco dziś spokojna,nie ma siły rozrabiać:) jolanka 2009-06-29. o jak fajnie śpią ale im dobrze::)) theresa 2009-06-29.
2022-01-31 - Explore Maria Schmidtchen's board "Dobrej nocy" on Pinterest. See more ideas about dobranoc, cytaty na dobranoc, dzień dobry.
Dobrej nocy. Dzień Dobry. Zwierzęta. miroslaw zarzycki. 161 obserwujących. 6 komentarzy. Danuta Super fotka dziękuję
Obóz harcerski sprzed niemal pół wieku. Wyjątkowa kronika znaleziona na pchlim targu. Tego harcerze z Bolesławca się nie spodziewali. W lipcu na ich skrzynkę mailową dotarła wiadomość
Dobrej nocy Wieczorem, gdy zapada zmrok i cisza, podsumowujemy dzień, myślimy o tym, co się wydarzyło: co dobrego, co złego, snujemy plany na jutro. Ta chwila ciszy i zamyślenia powinna przynieść ulgę po całym dniu zmagania z czasem, przynieść wyciszenie i nadzieję, że jutro będzie również piękny dzień.
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Łukowato wygięty archipelag wysp, położony za kołem polarnym, nad Morzem Norweskim. Wyrzeźbione przez lodowiec, tworzone przez ruchy tektoniczne naszego globu dają obraz taki, że nie ma człowieka na ziemi, który by się nie zachwycił. Morze jest tutaj czyste jak przystało na wody Atlantyku. Golfsztrom niesie ze sobą z południa ciepłą, żyzną wodę, który łagodzi klimat. To sprawia, że są to idealne warunki dla morskich mieszkańców. Pod wodą można zobaczyć piękne lasy brunatnic, alg, które wg. niektórych płetwonurków są równie fascynującym widokiem jak rafa koralowa. Nurkowanie NorwegiaNasza podróż na miejsce to niezwykła przygoda: Wyjeżdżamy z Warszawy. Jedziemy samochodami, niektórzy z dzieciakami, dla nich to będzie też wyprawa życia. Najpierw do Gdańska, stamtąd promem do Nynashamn w Szwecji i dalej przez Szwecję do Silesia - niczego sobie. Kabiny są luksusowe, z łazienką. Oprócz tego - kawiarnia, restauracja, pub, dyskoteka, dancing - można używać całą noc, ale niestety przed nami jakieś lekko ponad 1000 km zatem lepiej się wyspać bo droga długa, na szczęście nie tak męcząca jak w innych krajach Europy. Dlaczego? Mały ruch, brak reklam przy drogach przykuwających wzrok mimo woli i wspaniałe pejzaże. Brak nocy, to też nasz sprzymierzeniec w kiełbaski z grilla na świeżym powietrzu przyglądając się znikającemu brzegowi Polski, potem pub, no... jedno piwko można... Teraz pora na sklepy bezcłowe. Warto kupić białe wino do ryb. Planujemy je jeść codziennie. Obładowani butelkami idziemy spać. Rano ok. 8 budzi nas miły głos, zapraszając na śniadanie (po szwedzku: frukost). Pani włącza się co 15 minut, nie dajemy się długo prosić. Schodzimy do restauracji. Śniadanie - szwedzki stół - kosztuje 50 SEK (około 22 zł.). Jedzenia pod dostatkiem - parówki, jajka, sery, jogurty, owoce i ciasta. Można jeść do woli. Objadamy się do granic możliwości, czeka nas cała doba w samochodzie, a ceny w nielicznych barach w Skandynawii mogą spowodować zawrót dopływamy. Jesteśmy na pięknej, szwedzkiej, ziemi. Jest cieplutko i przecudownie. Omijamy Sztokholm. Może zwiedzimy go w drodze powrotnej? Jedziemy do miejscowości Uppsalli. Mamy przed sobą 800 km autostrady w Szwecji, przez Sundsvall do Umea, później skręcimy w tundrę, wjedziemy do Norwegii. Ale po kolei... Jedziemy wytrwale przez kilka godzin. Na autostradzie rozpędzamy się do 140km/h. Jakby stał gdzieś radar to po nas. W końcu robimy przerwę na posiłek. W przydrożnym barze łosoś i smaczna kawa stawiają nas na nogi. Można jechać dalej. Za oknem dzika przyroda, jeziora, naprawdę jest, na co popatrzeć. Taki widok zapada głęboko w pamięci. Robi się późno. Jest 23, a na dworzu ciągle jasno. Więc tak wygląda dzień polarny. Niesamowite wrażenia i mnóstwo dowcipów na ten temat będą nam towarzyszyć do końca wyjazdu.... kto idzie na nocne? Kiedy otwierają sklep nocny? A niech ktoś spróbuje wytłumaczyć czterolatkowi, aby położył się spać, bo jest środek nocy. Możemy się tylko domyślać, że dzieciaki uważają wówczas rodziców za zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy w tundrę. Nie widać żywej duszy, ba! Tu nawet ptaków nie słychać. Wokół karłowate drzewka, przechadzają się renifery dokładnie tak jak u nas czasami krowy. Bajka. Dzieciaki mają zadanie bojowe i liczą znaki drogowe. Naliczamy 54 znaki „Uwaga Łoś". Przekraczamy norweską granicę, właściwie tego nie zauważając. Słońce cały czas na niebie. W środku nocy przy bezwietrznej pogodzie jest to widok tak fascynujący, że trudno to opisać. O 4 nad ranem - zatrzymujemy się nad pięknym górskim jeziorem. Pstrykamy parę zdjęć. Jest tak jasno, że nie potrzeba flesza. Gdy później oglądamy zdjęcia, stwierdzamy, że są 6 nad ranem jesteśmy na kole podbiegunowym, 692 m. Biegamy po śniegu jak dzieci. Czerwiec, a my po kolana w śniegu. Zmęczeni i zauroczeni. W tym miejscu trudno znaleźć, choć malutki krzaczek, nie mówiąc już o drzewie. Znajdziemy tu tylko małe rośliny ledwo wyrastające nad ziemię, równie piękne jak flora dżungli, ale wszystko jest niezwykle drogi przez Norwegię prowadzi przez tundrę i góry. Widoki są naprawdę oszałamiające. Górskie wodospady tuż przy drodze robią wrażenie. Błyszczące skały od wilgoci i spływającej zewsząd wody zapierają dech w piersiach. Niedaleko Skutvik (skąd odpływa prom na Lofoty) jest miejsce, w którym urodził się i mieszkał Knut Hamsun - wybitny norweski pisarz, Noblista. Sama podróż przez Szwecję i Norwegię jest już nie lada przygodą. Przed nami dwa tygodnie pobytu w jednym z najpiękniejszych miejsc na ze Skutvik odpływa o 11. O 13 jesteśmy w Svolvar na Lofotach. Widok Lofotów coraz bliżej mimo woli przykuwa nasz wzrok, jednak siły przyrody są silniejsze. Musimy się przespać, choć zdrzemnąć. Jesteśmy padnięci, mamy przed sobą już tylko kilka kilometrów. Mieszkamy w Lingvaerstua Camping koło zapiera nam dech w piersiach. Mamy domek na wzgórzu, tuż nad morzem. Woda za oknem ma kolor lazurowy. Na horyzoncie góry, a przejrzystość powietrza jest taka jak w żadnym dotychczas widzianym przez nas miejscu na świecie. Rewelacja, już cieszymy się ze zdjęć, które jeszcze nie zostały wykonane, ale powietrze i kąt padania promieni słonecznych zapowiada rewelacyjne odbitki. Temperatura powietrza 25'C, woda 8'C. Warunki mieszkalne bardzo dobre. Dom jest przeznaczony dla 26 osób, mieszkamy w nim sami. Mamy do wyłącznej dyspozycji łazienki i duże dwie przytulne kuchnie. Zmęczeni od razu idziemy spać. Później będziemy (sprawa umowna, bo i tak jest jasno) kilka osób wyrusza na rybny rekonesans. Wracamy po godzinie z wiadrem dorszy i polocków. Trzeba je obrać, usmażyć...mhmm...pycha. I tak codziennie. Dorsz smażony, wędzony, zupa z dorsza, sos z dorsza, gulasz z dorsza, a nawet tort, ale z halibuta. Potem mamy dosyć. Polski schabowy albo bigosik to by było niezliczone ilości dorszy ściągają tutaj na tarło, jesienią zaś w pogoni za śledziami zaglądają tu orki i walenie. Rybacki sezon na dorsza trwa od stycznia do kwietnia. Wówczas niezliczone ilości kutrów rybackich, łodzi motorowych i wszystkiego, co pływa, ciągnie z łowisk tony ryb. Ilości ryb są tak ogromne, że trudno to sobie wyobrazić. Złowiony przez 5 letniego Alka dorsz był rekordową sztuką tego dnia. Połów ryb nie wymaga dużej wprawy. Jedynie, co trzeba mieć to mocny, morski sprzęt, bo ryby nie są małe a trafiają się sztuki, o których krążą legendy. Samemu, ciężko je wyciągnąć na łódkę. Zasada przy połowie jest prosta - im dalej wypłyniemy łódką tym większe ryby złowimy. Przynęta na dorsza zwykle nie zdąża zlecieć na dno, bo wcześniej siedzi tam już ryba. Tu naprawdę można przebierać, jakiej wielkości ryby chcemy przywieźć do nurkowań organizujemy sami. Mamy już małe rozeznanie, w końcu to nie jest nasz pierwszy raz w tym miejscu. Sprężarkę przywieźliśmy ze sobą, małą łódź z silnikiem wypożyczamy na miejscu. Lofoty należą do płytszych fiordów w Norwegii. Dlatego też z rzadka schodzimy głębiej niż na 20 m, aczkolwiek są i takie miejsca gdzie 40 metrów i więcej to standard. Nurkując w ten sposób dostępne są dla nas lasy brunatnic, podwodne ściany, kaniony, a nawet od Olderfjord'u. Raptem 15 minut drogi autem od miejsca gdzie mieszkamy. Malowniczo położony fiord, który zamyka się w stronę północną, a od południowej strony łączy się z olbrzymimi masami wody przepływającymi miedzy południową i północną częścią wysp archipelagu. Szukamy miejsca dogodnego do zejścia do wody. Parkujemy auta i podziwiamy widoki. Po chwili zjawia się jakiś człowiek z domku naprzeciwko tego zejścia. Okazuje się,że jesteśmy na prywatnym terenie, szczęśliwie ludzie są tu przyjaźni. Dowiedzieliśmy się nawet, że człowiek ów jest znanym w okolicy uzdrawiaczem stosującym metody naturalne. Podobno przyjeżdżają do niego klienci nawet z odległych krajów, nie tylko na leczenie, ale też na nauki. Cóż, w razie choroby, będziemy wiedzieć gdzie się tym miejscu nurkujemy cztery razy. Na początku nurkowanie wygląda podobnie jak w polskim jeziorze. Po chwili jednak znaleźć można rozgwiazdy. Byłoby to zbyt proste gdyby w tym miejscu temat rozgwiazd skończyć. Nie, te rozgwiazdy są zupełnie inne od tych, które widzieliśmy w różnych częściach świata. Są takie, które maja tylko trzy ramiona, ale są i takie, które mają ich 14. Ich barwy przyciągają wzrok. Na szarym tle dna fiordu wygląda to jakby eksponat z innej bajki. Zachwyceni tymi barwami robimy zdjęcia wszystkim możliwym rozgwiazdom. Po przepłynięciu dłuższego odcinka spotykamy na kamieniach potężne, nie - duże, a potężne, białe, jak niedźwiedź polarny ukwiały. Tak duże widzieliśmy tylko w tym miejscu, podobnie zresztą jak zębacza wielkości człowieka, którego, lekko mówiąc, omijaliśmy z odległości 5 metrów. Nie ma szans, aby wygrać z nim starcie na podwodna kuszę. Widząc jego olbrzymie zębiska czujemy się trochę jak w klatce, na którą naciera właśnie wielki ludojad. W tym fiordzie zobaczymy dużo meduz i perłopławów. Są tu także ślimaki nagoskrzelne, kilka rodzajów krabów. W przybrzeżnej części - las brunatnic. Jednak wspaniałych lasów z alg, brunatnic czy morszczynów do głębokości 20-40 metrów tu nie zobaczymy. Temperatura wody na powierzchni 12'C. Na dnie 6... Kolejne nurkowanie robimy na wraku statku, który zatonął w samym centrum portu Svolvaer czyli stolicy Lofotów. Niezwykłe nurkowanie, gdyż wokół odbywa się normalny ruch promowy, wre robota portowa, a my wchodzimy do wody w tym całym zgiełku i pod woda płyniemy do wraku. Można go łatwo zlokalizować gdyż maszt wystaje ponad wodę. Wystarczy wziąć namiar na kompas i nie ma możliwości abyśmy na niego nie trafili pod wodą. Przejrzystość jak to w porcie nieco słabsza, ale kolos dostarcza nam nie lada do niego grzbietem skalnym, na który to właśnie ten statek wpłynoł. Poniżej 15 metrów głębokości przejrzystość spada poniżej 5 metrów dlatego okrążamy wrak nie przekraczając tej głębokości. Leży na lewym boku. Jest drewniany i ma dużo ciekawych elementów zachowanych do dzisiaj. Olbrzymie luki do ładowni zapraszają do środka. Cóż może następnym razem? Wszędobylskie stada polocków pozują nam do zdjęć w każdej części wraku. Statek w najgłębszym miejscu leży na 30 metrach głębokości. Długość około 80 metrów. Tego samego dnia na kolejne nurkowanie jedziemy samochodami szukać innego ciekawego nurkowiska. Naturalnie mamy już fachową mapę batymetryczną. Łatwo z niej wypatrzyć gdzie stok szybko opada, a więc jest szansa na znalezienie ściany i czystej wody. W ten sposób znaleźliśmy jedno z najlepszych miejsc do nurkowania podczas całego przy miejscowości Stordalen. Około 10 km za Svolvaer w kierunku wschodnio-północnym. Musimy jechać wzdłuż brzegu, który mamy po lewej stronie. Z mapy wypatrzyliśmy, iż tuż przy drodze jest mała plaża i od razu głębokość 54 metry. Bez zastanowienia szukamy tego miejsca. Trafiamy idealnie. Piaszczysta plaża, można wjechać samochodem. Wchodzimy do wody od południowej strony i niestety musimy trochę ‘popedałować' na płetwach na wschód, aby dostać się do krawędzi podwodnego urwiska. Dno opada dość gwałtownie. Wspaniałe łąki alg z ukrywającymi się dorszami, polockami i halibutami. Kilka rodzajów ślimaków nagoskrzelnych. Formacje skalne ułożone jakby w kształcie schodów. Najgłębiej dotarliśmy do 40 metrów gdzie woda była tak oszałamiająco przejrzysta, iż wykonaliśmy tu jeszcze kilka nurkowań. Patrząc w dół widzieliśmy ciemną otchłań. Jeśli ktoś nurkował na j. Hańcza, to z pewnością już wie o jaki efekt dnia jedziemy za wschodnią część portu Svolvaer. Za kamienistym molo leży kolejny wrak. Tu już musieliśmy zdobyć konkretne namiary gdyż molo jest długie i moglibyśmy szukać wraku kilka dni, a rybacy lubią stawiać tu sieci wiec tym bardziej trzeba uważać. Plan musi być dokładny. Mniej więcej w połowie molo po wschodniej stronie są betonowe schody do wody. Tu wchodzimy. Płynąc kursem 130º lub 150º trafimy na wrak. Najpierw zobaczymy ogromne kotły, a potem sam kadłub. Dość dobrze zachowany. Maksymalna głębokość to 32 metry. Z racji tego, że jesteśmy w pobliżu portu przejrzystość wody nie przekracza 12 metrów. Od północnej strony wraku jest wielkie usypisko skał, na które prawdopodobnie wpłynął ten statek. Wokół sieci. Trzeba uważać aczkolwiek w sieciach zobaczyć można cały przekrój fauny tutejszych wód. Od około 10 metrów głębokości do powierzchni znajdziemy wspaniałe łąki brunatnic, między którymi pływają niezliczone ilości ryb. Pod liśćmi alg znajdziemy kraby, ślimaki i inne organizmy. Trzeba mieć tylko wyszkolone oko, aby je wpatrzeć w tej gęstwinie zieleni. Nie bez powodu wypożyczyliśmy małą łódź motorową. Podczas odpływu wody tutejsze pokazują niezbadane wierzchołki skał, które zazwyczaj oznaczone są długą metalowa tyczką w celu ostrzeżenia nawigacyjnego. Nazywamy te miejsca iglicami, a nurkowanie możliwe jest tylko po dopłynięciu łódką. W zależności od fazy pływów wskakujemy do wody i do wierzchołka mamy 2-3 metry głębokości albo po wejściu do wody stoimy na takiej skale po kolana w wodzie. To niesamowite, gdy widzi się człowieka stojącego po kolana w wodzie na środku nasze wyprawy łódkowe od najbliżej położonej drogi wysepki od brzegu płynie się 10 minut. Od północnej strony wyspy nagie skały nie dostarczają nam większych emocji, natomiast od południowej strony wspaniały las brunatnic, ślimaki nagoskrzelne, kraby, zębacze, mieniące się w słońcu olbrzymie polocki. Wyspa opada od tej strony do 26 metrów, od północnej strony znajdziemy 22 metry. Dalej już tylko morski piach, na którym widać od czasu do czasu flądry i przepływające leniwie dorsze. Odrywając się trochę od nurkowania w okolicach gdzie spaliśmy postanowiliśmy ruszyć dalej w stronę Atlantyku, aby pozwiedzać okolice i może znaleźć jakieś nowe, fascynujące miejsce nurkowe. Po około godzinie jazdy docieramy nad ocean. Dalej nie ma już nic, tylko biegun północny. Mały port rybacki, który teraz, po sezonie dorszowym, jest jakby w letargu. Nikogo nie ma, a mewy wiją sobie gniazda na pomostach. Mogliśmy przyjrzeć się jajom i mewom z takiej bliskości jak nigdy wejść do wody, aby zanurkować w Atlantyku. Cóż, pomysł nie był najlepszy, ale zawsze to jakieś doświadczenie. Płytko. Maksymalna głębokość, którą znaleźliśmy to sześć metrów. Jeśli dodamy do tego falowanie to domyślacie się, że bujało nami pod wodą jak na karuzeli. Zachęciły nas niesamowite łąki podwodne widoczne z portu. Inna sprawa, że takiej ilości raków pustelników nie widziałem w żadnym inny miejscu. Dosłownie całe dno się ruszało. Wystarczyło wziąć garść muszelek z dna i trzymaliśmy w ręku jakieś 20 raków pustelników. Kolejne miejsce to wysepka Spandete. Podobnie jak poprzednia, zarośnięta wspaniałym lasem alg. Wyspa kończy się na 32 metrach i dalej zobaczymy już tylko piach. Falowanie odczuwaliśmy już na 20 metrach. Trochę nas to martwiło gdyż większość zwierząt ucieka wówczas na głębsze partie wody. Po wynurzeniu słyszeliśmy odgłos foki, która widocznie odpoczywała sobie na tej nurkowania odbyliśmy z tutejszym centrum nurkowym. Niezapomniane dla nas nurkowanie w dryfie, w sąsiedztwie fiordu Trolii. Malowniczy, ale wąski, ciasny fiord na powierzchni nie zdradza tego, co czai się pod wodą. Nurkujemy parami. Silny prąd porywa nas od razu na podwodną przygodę. Na pierwszych metrach widzimy stada ryb płynące to pod prąd, to z prądem. Na dnie wszystkie wolne skały porośnięte są miękkimi, kolorowymi ukwiałami. Falują one wraz z morszczynami w rytm szybko przemieszczającej się wody. Spotykamy flądry, zębacze, wieloramienne rozgwiazdy. Po przepłynięciu kilku kilometrów jesteśmy wyciągnięci na powierzchnię. Do naszego fiordu wpływa wielki prom wycieczkowy. Zdawał się ledwo mieścić między ścianami. Widać było jak za przeszklonymi ścianami promu wycieczkowicze machają do nas rękoma popijając drinka i pławiąc się w basenie. Przyczepieni do skały czekamy aż prom przepłynie. Najpierw fala niesiona przed dziobem rzuciła nas na skały, później woda zaczęła nas ciągnąć na środek i znowu przyszła fala rzucająca nas na ścianę. Trzeba było mieć mocne paznokcie. Po przepłynięciu promu kontynuujemy nurkowanie. Warto zaznaczyć, że nasz opiekun na wszytkich nurkowaniach wręcza każdej parze boję i linę. Na dnie lina rozdwaja się i każdy z uczestników przywiązany jest do jednego końca. Jest to bardzo mądre rozwiązanie zważywszy na szybkość prądu, który targa nami pod woda jak liśćmi na wietrze. Bez tego patentu nie ma możliwości, aby partnerzy pod woda się nie pogubili. Wąski fiord, przez który w kilka godzin przelewa się miliony litrów morskiej wody, to jest po prostu niesamowite. Nurkowania tu są o niebo lepsze od tych w nurkowaniu w dryfie, w drodze powrotnej, płyniemy zobaczyć jeden z najsławniejszych i chyba najpiękniejszy fiord Troli. Tego widoku nie da się opisać. Niektórym z nas niemal łza zakręciła się w oku na widok tak wspaniałego miejsca. To było chyba najpiękniejsze miejsce, jakie widzieliśmy w swoim życiu! Dwa orły krążyły nad nami na tle ośnieżonych gór. Szukamy nowych miejsc nurkowych i tak trafiamy na cypel Sildpollneset na którego końcu jest kościół we fiordzie Austenfjord. Zapowiadało się nieźle i rzeczywiście było to jedno z piękniejszych miejsc nurkowych podczas tego wyjazdu. Znalezione znowu przy pomocy mapy batymetrycznej. Mały cypel wbijający się w fiord podpowiadał, że może być to głębokie nurkowanie. Dzień wcześniej padający śnieg zostawił śnieżne szczyty gór. Dla przypomnienia akcja dzieje się w drugiej połowie czerwca. Wspaniała słoneczna pogoda i ta sceneria poruszała serca największych twardzieli. Podczas naszego nurkowania osoby na brzegu powiedziały nam, że ok. 50 metrów na poziomem wody między wzgórzami przeleciały dwa norweskie myśliwce wojskowe. Leciały tak nisko, iż na wodzie utworzyła się specyficzna nurkowanie, jak to w nowym miejscu, dostarczyło nam nie lada atrakcji. Najpierw trzeba dopłynąć do małej wysepki, około 40 metrów od brzegu. Dopiero za nią zanurzamy się i płyniemy w głąb. Dno w niektórych miejscach opada prawie pionowo. Do skał poprzyczepiane morszczyny, brunatnice i inne, nieznane mi dotąd, rośliny. Nurkujemy do 30 metrów gdzie na dnie wita nas kilka zębaczy. Trochę się z nimi ganiamy zanim udaje się zrobić dobre zdjęcie. Najciekawiej jednak wyglądały szczątki dużych ryb, prawdopodobnie dorszy, których z niewiadomego powodu było tu całkiem sporo. Domyślaliśmy się tylko, że powypadały one z sieci podczas połowu rybackiego. Między wysepką, a brzegiem dosłownie kilka metrów głębokości. Doskonałe nasłonecznienie sprawia, iż czujemy się jak w Chorwacji. Na dnie dużo fioletowych, żywych, okrągłych kamieni. Do dziś zastanawiamy się czy to nie były jakieś formy w końcu na iglicy. Między miejscowością Henningsvaer, a Lyngsvaer wystaje kilka samotnych igieł z wody. Ruszamy na tą najbliżej brzegu. Wysiadamy z łódki na środku wielkiej wody i stoimy po kolana. Skały w tym miejscu kończą się na 32 metrach. Może z racji zmiany prądu nie widzieliśmy tym razem wielu ryb ale zdecydowanie była to najpiękniejsza łąka podwodna podczas wszystkich naszych nurkowań w okolicy chłodna, ale niewielu z nas ma suche skafandry. Po odpowiednim przygotowaniu (żyletka, rękawice i buty z podwójnymi manszetami) osoby nurkujące w mokrych skafandrach pływają nawet po 1,5 godziny. Nie należy zapominać, że w Norwegii jest właśnie lato i zaczynają się wakacje. Dzieci więcej czasu spędzają nad wodą. Plaże zapełniają się rodzinami. Dopiero teraz widać ile krzywdy zrobiła nam cywilizacja. Czas mija nam błogo na nurkowaniu, leniuchowaniu i zwiedzaniu. Jedyny problem podczas pobytu na Lofotach, to kompletnie rozregulowany zegar biologiczny i brak poczucia czasu. Wieczorna pogadanka przy kolacji kończy się o 2 w nocy tylko dla tego, że ktoś spojrzał na zegarek. Trzeba zasłaniać okno na noc i na początku trochę trudno zasnąć. Można się jednak przyzwyczaić. Zaleta tego taka, ze idąc w nocy do łazienki nie trzeba zapalać światła i wszystkich budzićWreszcie przyszedł czas powrotu. Nie, raczej - niestety wracamy. Znana nam już trasa ciągle wydaje się tak samo fascynująca. Nie sposób nie zatrzymać się o czy w nocy nad górskim jeziorem i zrobić niezapomniane zdjęcie odbijających się czerwono-purpurowych chmur w idealnie krystalicznej tafli wody. Serce napełnia się energią, jakiej nie znajdziemy nigdzie i mimo zmęczenia, jakie towarzyszy nam podczas jazdy trudno odkleić wzrok od szyby samochodu. Jeszcze kilka razy przyglądamy się reniferom z bliska i powoli zbliżamy się do bardziej cywilizowanych zakątków Szwecji. W końcu port, odprawa i nareszcie do łóżka w kajucie. Niektórzy padają z nóg, ale inni jeszcze walczą w pubie i na szok jaki doznajemy w Polsce? Prędkość na drogach. Po dwóch tygodniach pobytu w Norwegii naprawdę przyzwyczailiśmy się do ograniczeń i wolnej jazdy, a tu znowu ‘wolna amerykanka' - teren zabudowany i ...jazda 120km/h. Z początku z oburzeniem patrzyliśmy na tych kierowców, ale cóż, wróciliśmy do to miejsce gdzie będziemy wracać każdego roku. Miejsc nurkowych jest tu co niemiara. Każdego razu znajdziemy coś innego. Zdecydowanie warto zanurkować choć raz z tutejszym centrum nurkowym LofoDykk, gdzie nurkowania są drogie (ok. 200 zł za jedno) ale mamy pewność, że wezmą nas w takie miejsce, ze samochodem byśmy tam nie trafili, a wrażenia godne są tej powrocie do Polski tydzień zajmuje nam przestawienie się na cykl dzień i noc, bo ciężko było nam zasnąć, gdy ciemność za oknem. Dodatkowe informacje:Przejeżdżając nocą przez góry w okolicach koła polarnego trzeba wziąć pod uwagę utrudnienia w tankowaniu. Im dalej na północ tym mniej stacji czynnych całą dobę. W górach stacji jest jeszcze mniej. Nie oznacza to, że nie można zatankować. Po zamknięciu kasy za paliwo można zapłacić w "tankomacie" ale trzeba pamiętać, że przyjmuje tylko banknoty po: 20; 50 i 100 koron. Oczywiście możemy zapłacić również kartą. Wjeżdżając na stację należy zwrócić uwagę na:czy na tej stacji mają interesujące nas paliwo (szczególnie diesel)czy za to paliwo możemy zapłacić w kasie (KASA), w "tankomacie" (SEDEL), czy tylko kartą (KONTO).W ogóle, jeśli chodzi o stacje benzynowe w Skandynawii, trzeba być przygotowanym na różne możliwości. Najlepiej mieć przy sobie 2 różne karty, oprócz tego gotówkę w banknotach po 100 koron. I trzeba pamiętać, że po wrzuceniu pieniążka mamy 15 minut na zatankowanie, później uiszczona opłata przepada. Tak czy owak są z tym problemy szczególnie w środku paliw w Norwegii należą do najwyższych w Europie, ale te różnice nie są już tak duże jak kiedyś. Najlepiej jest sprawdzić je przed podróżą na na prędkość, kary są naprawdę wysokie! Polską mentalność drogową musimy zostawić w domu. Tu nie możemy sobie pomyśleć, że jak mamy znak z ograniczeniem prędkości do 50 km, to jak będziemy sobie jechać 60-70 na godzinę to nic nie będzie, błąd pomiaru i te sprawy. Nie! Za każdy przekroczony kilometr należy się 100 Koron mandatu. Nie trudno się doliczyć, że za 10 km przekroczonej, dopuszczalnej prędkości płacimy 1000 Koron, a to już boli. I jakby jeszcze ktoś kombinował jechać 50 km/h na zakazie do 50 km to i tak należy się 100 koron mandatu, bo w tym miejscu możemy jechać góra 49 km/h. W Polsce to nie do pomyślenia, ale tu przepisy są bardzo zaczyna się w połowie czerwca i od tego momentu ceny idą do góry. W maju może zastać nas jeszcze śnieg na drogach, a po sezonie, od września dzień robi się krótki. Warto wziąć to pod uwagę przy planowaniu naszych i zdjęcia: Rudi Stankiewicz Masz pytania? Wystarczy, że do nas napiszesz lub zadzwonisz: Bestdivers@ Tel. (+48) 601321557 / (+48) 698529073
Stare powiedzenie mówi, że fotografia może zastąpić tysiąc słów. Wszystko jednak może się zmienić w jednej chwili, jeśli poznamy drugą stronę historii opowiadanej przez zdjęcie. Zdjęcia z tej kolekcji na pierwszy rzut oka wydają się zwyczajne, ale za każdym z nich kryje się morderstwo. Zakręcone alibi 19-letni Alan Hruby opublikował na Instagramie to zdjęcie, wykonane w Ritz-Carlton, z podpisem: „Bez tych dwóch słodziaków studia nie byłyby tak dobre”. Facet chodził na imprezy z przyjaciółmi i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, chociaż dwa dni wcześniej zastrzelił swoich pan>
Długo planowany weekendowy wyjazd na wraki w okolicach Bornholmu nie był dla mnie zwykłym, weekendowym wypadem na nurkowanie. Jakkolwiek nie nurkuję od wczoraj, wyjazd ten był moim „pierwszym razem" na Bałtyku w ogóle, pierwszym razem na wrakach Bałtyku, pierwszym razem w warunkach prawie sztormowych. Ale może od początku... Gdy dostałem od Rudiego propozycję wyjazdu na wraki w okolicach duńskiej wyspy Bornholm, od razu wiedziałem, że to coś dla mnie. Jak to zwykle bywa, niebawem okazało się, czego zresztą należało się spodziewać, że przygotowania do takiego nurkowania nie będą wcale ani krótkie, ani łatwe, ani tym bardziej tanie. Sam wyjazd poprzedzony był gruntowną zmianą konfiguracji, zaopatrzeniem się w twina, dodatkowe automaty, węże, stage'a, zmianą komputera nurkowego, itd., nie mówiąc już o przygotowaniu teoretycznym. Po kilku tygodniach przygotowań, jak również poszukiwania dokumentacji wraków, które planowaliśmy odwiedzić, nadszedł czas wyjazdu. 19 września 2008 roku dla niemałej liczby uczestników naszej wyprawy był cokolwiek pechowy - od rana Rudi odbierał telefony osób, które z takiego czy innego powodu rezygnowały z wyjazdu. Paweł nabawił się anginy, koleżanka zapalenia gardła, komuś innemu nawalił transport, ktoś nie chciał jechać bez kogoś... Gdy wyjeżdżaliśmy z Warszawy około kierując się do Kołobrzegu, wiadomo było, że nie jedzie już 5 osób. Z przewidzianych 20 zrobiło się 15. Jakby tego było mało, koło Człuchowa zadzwoniła jeszcze jedna ekipa informując, że zabraknie kolejnych czterech. „Katastrofa" pomyślałem, widząc oczyma wyobraźni widmo odwołanego wyjazdu i powrót w środku nocy zza Człuchowa do Warszawy, tylko po to, żeby powiedzieć wszystkim „Fajnie się jechało, ale nic z tego nie wyszło, bo za mało chętnych...". I wtedy stała się rzecz, na którą oczywiście w cichości ducha liczyłem, ale której nie mogłem oczekiwać - Rudi się żachnął: „Cholera, 9 osób próbuje mnie od tego wraku odciągnąć, już trzeci raz mam na niego płynąć. Nie ma takiej siły, która mnie teraz odciągnie! A niech to szlag, jedziemy, trudno, muszę na nim zanurkować!" Chodziło oczywiście o „Chińczyka"... Pomyślałem „Dobra nasza, płyniemy". Prognoza pogody na sobotę była nawet korzystna, wiatr 2 do 3oB, spokojne morze, przejaśnienia, czasem przelotne opady. Natomiast z niedzielą to już trochę gorzej - zapowiadał się sztorm... Dotarliśmy do Kołobrzegu około Miasto niczym nie przypominało tętniącego życiem nadmorskiego ośrodka turystycznego, podobne było raczej do okolic ulicy Brzeskiej, i to właśnie po Zanim grupa się zebrała na pokładzie „Doktora Lubeckiego", było już grubo po północy. Przewidywany czas płynięcia na pozycję „Chińczyka" wynosił około 12 godzin, zapowiadał się więc stosukowo długi rejs. Ostatecznie ruszyliśmy około 1 w nocy. Teraz trochę o „Chińczyku" „Fu Shan Hai" - chiński masowiec o wyporności ton, długości 225 m, szerokości 32,2 m i zanurzeniu 13,6 m, w drodze z Łotwy do Chin, z ładunkiem niemal ton nawozów, uległ kolizji z pływającym pod banderą cypryjską kontenerowcem „Gdynia" (100,6 m długości, 16,6 m szerokości, 6,36 m zanurzenia). Do kolizji doszło 31 maja 2003 roku o godzinie 12:18, na pozycji 55° N - 014° E, przy widoczności sięgającej 16-18 km i ładnej pogodzie, po tym jak „Gdynia" próbowała skrętem na prawą burtę minąć „Fu Shan Hai" za rufą. Niestety w tym czasie „Fu Shan Hai" zatrzymał już silniki, co prawdopodobnie na tyle zredukowało jego prędkość, że manewr ominięcia nie miał szans powodzenia. „Gdynia" uderzyła „Fu Shan Hai" w lewą burtę, przy pełnej prędkości, pod kątem około 90o, między 1 a 2 ładownią. Uszkodzenia „Gdyni" były stosunkowo niewielkie, gdyż jest to okręt o budowie spełniającej wymogi klasy lodowej E1 (czyli przystosowany do kruszenia pokrywy lodowej o określonej grubości) - patrz zdjęcia. „Fu Shan Hai" ostatecznie zatonął o godzinie Ze względu na toksyczną zawartość ładowni, wrak otwarto dla nurków dopiero wiosną 2007 roku. Wrak leży na głębokości niemal 70 m, na niewielkim stoku, dach nadbudówki znajduje się na głębokości około 30 m. Dopływamy. Trochę pochmurno, wstydliwie, co jakiś czas zza chmur wygląda słońce. Nie pada. Morze jest spokojne, fala ma może z pół metra, wiatr też nie przyprawia o zawrót głowy. Na pozycję wraku dotarliśmy około godziny ale bez mała godzinę zajęło załodze skuteczne umieszczenie na wraku prosiaka z liną opustową. Pierwsze zejście na „Chińczyka"... Po linie opustowej sprawnie opadliśmy na głębokość 30 m, gdzie znajdował się „prosiak", czyli przy maszcie radarowym, na dachu nadbudówki. Za pierwszym razem mieliśmy w planie opłynąć nadbudówkę, zajrzeć tu i ówdzie, rozejrzeć się i zdecydować, co robimy za następnym zanurzeniem. Pierwsze wrażenie - ciemno. Naprawdę ciemno. Choć patrząc w górę widać było trochę typowej, zielonej bałtyckiej poświaty, to bez mocnego światła (dwóch) nie ma czego tutaj szukać. Ale widoczność w sumie dobra - nawet 12-15 m. Ogólne wrażenie wraku - niemal w całości obrośnięty drobnymi małżami, pokryty osadami, w przeciwieństwie do tego, jak wyglądał jeszcze rok temu, gdy pierwsi nurkowie nań zeszli, kiedy to jaśniał jeszcze piękną bielą. Opływając nadbudówkę, kolejno zwiedziliśmy galerie, schody i przejścia pozwalające załodze poruszać się wokół nadbudówki, minęliśmy drzwi wejściowe do sterówki okrętu. W pewnej chwili, przy jednym z okien, chcąc zajrzeć do środka, Rudi postanowił zetrzeć trochę osadów z szyby... Osady na szybie były, owszem, ale przylepione do pokaźnej warstwy gęstego oleju paliwowego, którym upaprał sobie rękawice, skafander i aparat... Dochodzimy tutaj do rzadko omawianej kwestii, przynajmniej w gronie nurków, mianowicie skażenia środowiska. Poszukałem trochę danych na ten temat - w chwili kolizji na pokładzie „Fu Shan Hai" znajdowało się 1672 tony oleju paliwowego oraz 110 ton oleju napędowego. 600 ton paliwa znajdowało się w uszkodzonych podczas kolizji zbiornikach na lewej burcie. Olej stopniowo wyciekał z wraku, a spowodowane przezeń skażenie objęło znaczny odcinek wybrzeża Szwecji oraz okoliczne wyspy duńskie, nie wspominając o skażeniu samego morza (modelowanie skażenia w czasie dostępne jest tu: Nacieszywszy się jeszcze widokiem wielkiego panelu z nazwą okrętu, sprzętu GPS, wieży radarowej, powoli wynurzyliśmy się, spędzając na dekompresji ponad 20 minut. Dwie godziny po wyjściu, po dobrym obiedzie, wskoczyliśmy do wody na drugie nurkowanie. Tym razem w planie była penetracja nadbudówki. Ponownie opadliśmy na 30 m, opływając nadbudówkę obejrzeliśmy kosze znajdujące się na krańcach nadbudówki, wiszące poza obrysem pokładu okrętu, również gęsto porośnięte. Płynąc w kierunku wejścia do sterówki opadliśmy na 43 m - Rudiemu zacięła się lampa błyskowa, a ja czekając, aż coś na to poradzi, miałem okazję poświecić w dół, w kierunku pokładu - ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się pokrywa ładowni, oraz wyraźny kształt pierwszego dźwigu. Ale zasady są zasadami, więc mimo ogromnej chęci odpuściłem opadnięcie na 50 m i fotografowanie dźwigu i urządzeń znajdujących się na pokładzie. Będę miał przynajmniej powód, żeby tam wrócić!! Następnie udaliśmy się do drzwi z boku sterówki, co by do niej wejść. Widoczność była dobra, trochę osadów podniesionych po przepłynięciu kilku współtowarzyszy. W sterówce tablice rozdzielcze, walające się krzesła, urządzenia nawigacyjne, tu i ówdzie porozrzucane panele LCD, koło sterowe. Okna sterówki od środka pokryte są gęstą mieszanką oleju i osadów - broń Boże dotykać!! Wychodząc ze sterówki skierowaliśmy się ku tyłowi nadbudówki, napotykając po drodze wybite okno pomieszczenia radiooperatora - w pomieszczeniu lekki bajzel, jak zresztą wszędzie, z telefonami wiszącymi na kablach wpiętych do ściany i odpadającymi panelami kryjącymi przewody wentylacyjne. Wydawało się, że minęła chwila, a tu pod wodą jesteśmy już od prawie 40 minut. Komputer szaleje, karą za zbyt krótką przerwę i zbyt długie napawanie się widokami jest wskazanie „ASC TIME 43 MIN".... na szczęście po przełączeniu na Nitrox spada teoretycznie do 26 minut, ale i tak z wody wychodzimy po godzinie i 15 minutach.... Nareszcie odpoczynek - płyniemy do małego portu Hasle, w którym psa z kulawą nogą nie ma, a wyprawa po piwo i batony okazuje się niemal wyprawą po złote runo.... Ale w porcie śpi się dobrze, i trzeba było to wykorzystać, w końcu jutro mamy płynąć - o ile pogoda nie nawali - na radziecką łódź podwodną, która zatonęła w 1956 roku. Jest to radziecka łódź podwodna klasy Whiskey, której numeru taktycznego nie udało mi się odnaleźć (a jak się okazuje, ruskich łodzi podwodnych na dnie Bałtyku trochę jest, z czego przynajmniej trzy wokół Bornholmu). Odnaleziony w 1989 roku, zatonął w 1956 roku po nieudanej próbie holowania z głębokości 25 m i ostatecznie spoczął w miejscu, w którym znajduje się dziś, na głębokości około 38-39 metrów, dzięki czemu mamy teraz fajny wrak do oglądania. Ten 76-metrowy wrak jest w pełni zachowany, choć skorodowany, leży około 2 mil od Vang na głębokości do 39 m, na płaskim, piaszczystym dnie, przechylony jest na prawą burtę pod kątem około 45-50o od pionu. Wychodzimy z portu około 6 rano, a morze zrobiło się niespokojne, fala ma około 1 - 1,5 metra, wiatr się wzmaga. Około jesteśmy na pozycji, tym razem prosiak za pierwszą próbą ląduje na pokładzie wraku, rozpoczynamy schodzenie. O jesteśmy w wodzie, tym razem nie jest już tak przyjemnie, fala się wzmaga, po wejściu do wody do liny trzeba dopłynąć dobre 10-15 metrów, co przy wietrze w jedną i prądzie w drugą stronę wcale nie jest łatwe. Chwilami nie widać boi, chwilami z oczu niknie „Doktor Lubecki"... Zanurzamy się, kontrola na 6 m, następnie „dzida" w dół, opadamy przy miernej widoczności na 33 m, w okolicę kiosku, gdzie widoczność się wyraźnie poprawia i sięga 10-12 metrów. Rozpoczynamy opływanie wraku. Kierujemy się w lewo, ku dziobowi. Pierwsze, na co trafiamy, to otwarte na oścież wejście do wnętrza okrętu, ale z powodu białawej zawiesiny widoczność wewnątrz nie przekracza 0,5 metra. Kierując się ku dziobowi opływamy z prawej strony kiosk, trafiając po prawej burcie na dziób, gdzie na piaszczystym dnie leży... kotwica. Czy jest to kotwica własna tej łodzi? Być może, gdyż stopień jej skorodowania podobny jest do reszty okrętu. Wychodzimy na lewą burtę i sunąc ponad pokładem natrafiamy na otwór, który zapewne był miejscem, w którym znajdowała się platforma 25 mm działa pokładowego (jest to okręt z 1950 roku, wtedy produkowano serię Whiskey I, z taką właśnie konfiguracją działa). Pamiętajmy, że klasa Whiskey (zwłaszcza w tamtym okresie), była po prostu słabszą wersją niemieckiego U-boota Typ XXI z II wojny światowej... ;-). Mijamy zbiorniki ze sprężonym powietrzem, służące do opróżniania komór balastowych, następnie dopływamy do robiącego duże wrażenie kiosku. Rudi próbuje wejść do włazu na szczycie kiosku - na szczęście miał na sobie za dużo sprzętu... Płyniemy w kierunku rufy, gdzie po pewnym czasie natrafiamy na fantastyczne widoki lewej śruby napędowej wraz z usterzeniem. Po chwili ruszamy z powrotem, mija już 25 minut pod wodą, komputer znów chce, żebym się najlepiej utopił... no bo jak interpretować fakt, że komputer znów chce, żebym pod wodą siedział jeszcze 20 minut?? Wyjście na powierzchnię to nic w porównaniu do wyjścia na pokład „Doktora Lubeckiego" przy 2 - 2,5 metrowej fali... Szybka (zaplanowana) wymianka sprzętu - ja biorę wszystkie stage, Rudi bierze mój aparat - i podchodzimy do pływającej po okręgu łodzi. Można powiedzieć, że jak zwykle miałem szczęście - fala po prostu posadziła mnie na kolanach w koszu windy, a Czarek zgrabnym ruchem włączył wyciągarkę - po 10 sekundach byłem już na pokładzie. Następnie wyszedł Rudi, nie bez trudności - ten mój aparat to mało poręczne urządzenie.... Oddychamy spokojnie, sprzęt zdjęty z grzbietu, ostatni koledzy wychodzą z wody, powoli klarujemy klamoty. Kapitan wykonuje koło w celu wyciagnięcia prosiaka, liny i boi, gdy w pewnym sensie nagle, przynajmniej dla nas, obok pojawia się masowiec, kalibru „Chińczyka", pusty, sunący prosto przez pozycję naszych boi.... Pamiętając zanurzenie takiego kolosa na pusto (około 7 m), przystanek dekompresyjny na 6 m nie należałby do przyjemnych.... Wtedy też uświadomiłem sobie, że gdyby pojechało jednak 20 osób, część z nas mogłaby jeszcze w tym czasie być pod wodą i wisieć na dekompresji... Brrrr, aż strach pomyśleć. Pozostała już tylko droga do domu... Gdy wypłynęliśmy zza wyspy, uderzył w nas silny boczny wiatr (7-8oB) oraz narastająca fala, mierząca w porywach nawet do 4 m. Wyobraźcie sobie - do Kołobrzegu 7 godzin jazdy bokiem do fali i wiatru.... Na samą myśl jeszcze mi się teraz w głowie kiwa.... Pominę już rekordowe 5 godzin jazdy do Warszawy, okupione jednym tylko mandatem. Jedno tylko zdanie podsumowania - w sumie miałem szczęście i do pogody, i do widoczności, ale jeśli będzie okazja wrócić na „Chińczyka", piszę się na to bez dwóch zdań. Tu fragment jak Fu Shan Hai szedł na dno Galeria zdjęć: Tekst i zdjęcia: Maciej Pliszkiewicz Zdjecia dodatkowe: Rudi Stankiewicz, Michał Piechocki oraz materiały internetowe Masz pytania? Wystarczy, że do nas napiszesz lub zadzwonisz: Bestdivers@ Tel. (+48) 601321557 / (+48) 698529073
Zobacz co można zobaczyć podczas nocnego nurkowania w ciepłych krajach. Te widoki naprawdę są niesamowite i są świetną motywacją do dalszego nurkowania. A Ty gdzie lubisz nurkować?Nurkowanie nocne fajne jestNie tylko w ciepłych krajach nurkowanie nocne jest fajne. Również u nas w Polsce jest świetnie podczas nurkowania się nurkowaniem? Dołącz do naszej grupy FacebookNewsletter NurkowyCiekawe informacje ze świata nurkowego. Dołącz do naszego newslettera i otrzymuj ciekawostki nurkowe, specjalne oferty i znacznie więcej. Nurkowy Newsletter Marcin Ożarek (vel. NUREK AMATOR):. z nurkowaniem związany od 2017 roku. Od samego początku, zakochany w tej dyscyplinie "duchowego odprężenia". Miłośnik naturalnej przyrody oraz podróżnik myślisz?
Galeria fotografii podwodnych zdjęcia podwodne Zamieszczone zdjęcia zostały wykonane różnymi aparatami cyfrowymi. Wszystkie zdjęcia można powiększyć do formatu 800x600 punktów po kwiknięcie na zdjęciu. Mam nadzieję, że galeria będzie się szybko powiększać, a wszystkim oglądającym życzę, aby ich zdjęcia były lepsze od przedstawionych na stronie NURKOMANII. Wykonanie dobrego zdjęcia podczas nurkowania wymaga trzech rzeczy: odpowiedniego sprzętu (aparaty fotograficznego z obudową wodoszczelną), umiejętności, właściwego dobrania parametrów ekspozycji (na automatykę aparatu trudno liczyć), ciekawego motywu - nawet mając najlepszy sprzęt i umiejętności, bez odpowiedniego motywu trudno osiągnąć dobry efekt, możemy fotografować wiele rzeczy: nurków, faunę i florę, podwodne widoki. Wszystkich zachęcam do takiej formy działalności nurkowej. Obecnie dostępność sprzętu głównie cyfrowych aparatów, pozwala w krótkim czasie osiągnąć dobre efekty. Pragniesz przeczytać więcej zapraszam na stronę kurs fotografii podwodnej. Nurkowanie zdjęcia - Andrzej Kasiński Nurkowanie Zakrzówek sierpień 2012 - niezła woda ale brak słońca. Nurkowanie Zakrzówek maj 2012 - niezła woda. Nurkowanie pod lodem - Zakrzówek 2012r. Warsztaty nurkowania jaskiniowego w konfiguracji sidemount Zakrzówek 2011 Nurkowanie Chorwacja - wyspa Brać 2011. Nurkowanie na wraku samolotu AN2 Zakrzówek 2011r. Nurkowanie nocne Zakrzówek 2011r. Nurkowanie Chorwacja - wyspa Murter 2010 - rybki. Nurkowanie Chorwacja - wyspa Murter 2010 Nurkowanie pod lodem Zakrzówek 2010 Zakrzówek jesień 2009r najlepsza woda od wielu lat i najlepsze zdjęcia podwodne. Warsztaty nurkowania jaskiniowego Zakrzówek 2009 Zdjecia z kursu OWD PADI 2009 Zakrzówek 2009 zdjęcia nocne Zakrzówek 2009 zdjęcia nocne zgrupą Zdjęcia nocne na Zakrzówku - cztery lampy błyskowe Nurkowanie jaskiniowe w Polsce obiekt B Nurkowanie jaskiniowe w Polsce obiekt W Zdjęcia podwodne z kursów nurkowania oraz specjalizacji PADI, CMAS Zakrzówek luty 2009 nurkowanie pod lodem Zakrzówek listopad 2007 nurkowanie rekreacyjne [14] Morze Czerwone 2007 nurkowanie safari [14] Morze Czerwone 2007 nurkowanie safari [14] Fauna i flora polski zdjęcia z 2005r [10] Hvar maj 2005 (Chorwacja) cz. 4 [10] Hvar maj 2005 (Chorwacja) cz. 3 [10] Hvar maj 2005 (Chorwacja) cz. 2 [10] Hvar maj 2005 (Chorwacja) cz. 1 [10] Rak pręgowaty (amerykański) (Orconectes limosus) [10] Jaworzno czy meksykańskie cenoty (marzec 2005) [6] Zimowe klimaty na koparkach (marzec 2005 Jaworzno) [10] Mięczaki pod lodu luty 2005 racicznice i błotniarki [8] Zdjęcia z pod lodu luty 2005 [12] Elba wyspa na Morzu Śródziemnym - maj 2004 [zdjęć 16] Zakrzówek - zdjęć z nurkami [zdjęć 4] Morze Czerwone 2004 nurkowanie [14] Morze Czerwone 2004 nurkowanie [14] Morze Czerwone 2004 nurkowanie [14] Morze Czerwone 2004 nurkowanie - zdjęcia bez lampy błyskowej [14] Podlodowe styczeń 2004 - kurs nurkowania pod lodem [21] Morze Czerwone - Thistlegorm 2004 [16] Morze Czerwone - Kormoran 2004 (wyspy Tiran) [14] Morze Czerwone - Trochę zdjęć z nurkami [8] Zakrzówek listopad 2003 [14] Jaworzno-Szczakowa 2003 [14] Silesia kwiecień 2003 [8] Zdjęcia powierzchni z pod wody [4] Zakrzówek maj 2003 [20] Zakrzówek [22] Zakrzówek luty 2003 - nurkowanie podlodowe [18] Zakrzówek lipiec 2002 [zdjęć 21] Nurkowanie zdjęcia - Jacek Madejski Galeria Polska [10] Galeria Egipt [10] Nurkowanie zdjęcia - Bogusław Wątor Morze Czerwone safari północne 2005 [16] Nurkowanie zdjęcia - Marek Jakubowski Ryby M. Czerwonego Zdjęcia makro +10 Nurkowanie zdjęcia - Piotr Stós Różne, Egipt, Chorwacja Nurkowanie zdjęcia - Waldo Morze Czerwone I Morze Czerwone II Nurkowanie zdjęcia - Patryk Krzyżak Morze Czerwone 2005 [16] Morze Śródziemne Hvar lipiec 2005 [20] Nurkowanie zdjęcia - Ewa i Tomek Lofoty Nurkowanie zdjęcia - Grzegorz Nowak Wraki M. Czerwonego Morze Czerwone nocą
zdjęcia nurka dobrej nocy